9 lat trzeźwości. Mógłbym w sumie tu skończyć wpis i pewnie posypałaby się tona lajków. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie skorzystał z okazji, aby nie napisać więcej. Bo alkoholizm jest strasznie chujową chorobą. Dlaczego? Bo w polskiej kulturze spożywanie alkoholu jest strasznie znormalizowane, a bardzo łatwo przekroczyć granicę między zabawą a problemem.
Gdy 9 lat temu leczyłem kaca po konwencie, zdałem sobie sprawę, że powoli tracę kontrolę nad swoim życiem. Nie wyobrażałem sobie weekendu bez kilku piwek albo flaszki. Spotkanie bez alkoholu było dla mnie wyzwaniem. Kiedy jechałem na konwent, na którym nie można było pić, ciężko było się powstrzymać przed wypiciem kilku piwek w jakimś zakamarku. Czasami się udawało, czasami nie.
Gdybym kontynuował, popadałbym w samodestrukcję, ale droga od alkoholika do menela na ulicy jest wbrew pozorom bardzo długa. Większość alkoholików nigdy nie kończy na ulicy, prowadzą normalne życie i spotykając ich, nawet nie zauważycie, że dana osoba ma problem. Alkoholizm potrafi być bardzo cichy.
Około 700-900 tysięcy osób w Polsce dotknięta jest chorobą alkoholową. Około 2 milionów ludzi nadużywa alkoholu. Granica jest naprawdę cienka i prawie niezauważalna. Większość z ludzi, którzy są alkoholikami, nie różnią się w wyglądzie w żaden sposób od każdej innej osoby na ulicy. Nie śmierdzą, nie są brudni, są zadbani. To zwykli ludzie. Nie każdy alkoholik jest nawalony codziennie.
Nie powiem nikomu, żeby poszedł do poradni odwykowej, bo nie wyobraża sobie weekendu bez piwerka. Nie powiem nikomu, żeby się leczył, bo urwał mu się film na ostatniej imprezie. Decyzja o tym powinna być tylko i wyłącznie osoby, której problem dotyczy. Z własnego doświadczenia wiem, że nie posłucha się tak łatwo nawet najbliższych.
CDN...
#wynurzenia #trzezwosc #aa #alkoholizm
Często słyszę tekst, żebym poszedł do pracy, bo to, co robię, pracą nie jest. Bo wiecie, pracą jest tylko to, co osoba mówiąca za pracę uznaje. Najpewniej chodzi o to, żeby iść na budowę albo do innej pracy fizycznej. Nie po to jednak zacząłem robić to, co robię, aby poddawać się przez kilku niemilców niemytych.
Uważam, że to, co robię, jest pracą. Streamuje po 6-8 godzin dziennie. Do tego zajmuje się swoimi socialkami po 2 godziny dziennie. Obrabiam swoje sesje. Przygotowuje nagrania do publikacji. Piszę scenariusze do filmików. Gdzieś tam z boku wciąż pisze się CyberBytom. Łącznie spędzam koło 12 godzin przy swoim kanale. Czy zarabiam na tym dużo?
No nie, na pewno nie tyle, co Karczmarz czy Baniak. Nie chodzi o to jednak, by ścigać się o wysokość zarobków. Jasne, że im zazdroszczę. Zwłaszcza Karczmarzowi, który zrobił kilka rzeczy inaczej niż ja i mu to wypaliło. W dłuższej perspektywie jednak to ja odpowiadam za swoje sukcesy i porażki.
A ile na tym zarabiam, skoro to jest praca? Nie za dużo. Na Patronite dostaję 600 zł. Na YT wciąż jestem poniżej progu monetyzacji (i będę musiał wymyślić jak sensownie ją robić). Spotify teoretycznie pozwala mi odpalić monetyzację, ale to dublowanie miejsc wsparcia. Twitch przynosi mi między 50 a 100 dolarów miesięcznie (w lutym dokładniej rzecz biorąc, zarobiłem 83 dolary).
Gdyby nie wsparcie mojej niesamowitej żony, niebyłym w stanie nic z tego osiągnąć. Nie mam zamiaru błagać was o wsparcie, bo wiecie, ciężko i w ogóle. Jest jak jest. Wychodzę z założenia, że jeśli ktoś uważa, że robię dobrą robotę, to wspiera. Jak ktoś uważa, że nie robię dobrej roboty, to nie wspiera (i pewnie hejtuje na jakimś szambku).
#wynurzenia #ttrpg #streaming #twitch